Środa, 5 grudnia 2018 roku, w łódzkiej Hali Społem rozgrywane są kolejne mecze fazy play-off amatorskiej ligi koszykarskiej CNBA. Niby to nic niezwykłego. Przecież to już 40. edycja tych rozgrywek, a do wielkiego finału Superligi pozostaje 1,5 tygodnia. Nie jest jednak zwyczajnie. Tuż przed godziną 19.40 na widowni przybywa kibiców, niektórzy mają trąbki, jest też bęben. Wszyscy w napięciu oczekują finału II ligi, w którym po raz pierwszy zagrają Looney Squad.

Mecz rozpoczyna się punktualnie i od razu można się poczuć co najmniej jak na meczu profesjonalnej ligi. – Trąbki, bębny, cały balkon zarezerwowany dla kibiców, plus kibice na dole, na parterze, na drugim balkonie również. Było dolby surround w kibicowaniu tutaj. Nawet, kiedy rozmawiałem po meczu przez chwilą z sędziami, którzy są bardzo doświadczeni, powiedzieli, że jak na finał II ligi, to była super atmosfera. Aż im się miło sędziowało. Bardzo pozytywnie to oceniają – przyzna później Michał Pietrakiewicz, komisarz ligi.

Na parkiecie od początku widać nerwy z obu stron. Gracze Looney Squad dobrze bronią, ale nie potrafią wstrzelić się w ataku, co okazywało się kluczem do sukcesu w dojściu do finału. – Koncentracja na początku jest istotna, żeby dobrze wejść w mecz. Tak było w poprzednich spotkaniach. Punkty zdobyte z szybkiego ataku na początku meczu budują zawodnika – nie ukrywa Grzegorz Zwoliński, trener drużyny.

Po pierwszej kwarcie na tablicy wyników widnieje remis 9:9. To pozwala mieć nadzieję, że uda się wygrać i wywalczyć upragniony awans. Sytuacja zmienia się od połowy drugiej kwarty. Zawodnicy Sędziejowicki Basket zaczynają przejmować kontrolę i na przerwę schodzą prowadząc 25:13. – Zabrakło zimnej głowy, egzekucji w ataku. Zbiórki przegrywaliśmy złym ustawieniem. Nie zajmowaliśmy dobrych pozycji, opuszczaliśmy piłkę, przez co były głupie straty. Gubiliśmy się. Oni to wykorzystywali. W pewnych momentach brakowało pomysłu na grę – analizuje Adam Biadoń, do którego nie można było mieć jednak większych uwag (łącznie 12 punktów i 8 zbiórek).

Po zmianie stron Looney nie potrafili się przełamać w ofensywie. W całym spotkaniu nie trafili ani jednej trójki, a właśnie zza łuku zaczęli trafiać rywale. Robili to z precyzją szwajcarskiego zegarka, zabierając resztki nadziei. – Od drugiej kwarty rywale mieli przewagę, ale jeszcze do połowy trzeciej kwarty walczyliśmy. Później dobili nas trójkami. Dyspozycja dnia, była kluczowa – ocenia trener Zwoliński.

Ostatecznie Sędziejowicki Basket wygrał 59:41 i zapewnił sobie awans do I ligi. Dla Looney była to porażka, chociaż patrząc w szerszej perspektywie, można użyć tu określenia „zwycięska porażka”. – Dużo wyciągnęliśmy z tego meczu, bowiem był‚ to pierwszy finał w naszej historii. To jest super doświadczenie i coś, co będzie procentowało w przyszłości. Będziemy lepsi – nie ma wątpliwości kapitan Bartosz Hagen.

Powiew świeżości dla ligi

Właśnie rozwój drużyny i każdego z zawodników jest bardzo ważny, bo Looney Squad to najmłodsza ekipa w CNBA. Organizatorzy cieszą się, bo wielu koszykarzy gra w lidze od początku, czyli ponad 20 lat. Niewiele więcej mają najstarsi w składzie Looney. – Looney Squad jest fenomenem. Dostarcza powiewu świeżości. To drużyna bardzo młoda, wygląda profesjonalnie – przyznaje Pietrakiewicz.

Graczom Looney do najlepszych ekip jeszcze na pewno brakuje, ale są bardzo chwaleni i przez organizatorów, i sędziów. W ich meczach próżno szukać niezdrowej rywalizacji. – Ich umiejętności nie są może na poziomie Superligi, ale wyróżniają się oni walecznością, zawziętością i zdrowym, sportowym podejściem w duchu idei fair play. Jako organizatorom, bardzo nam na tym zależy, ponieważ to liga amatorska, ludzie tu przychodzą jednak dobrze się bawić, miło spędzić czas. Oczywiście, co ambitniejsi rywalizują o jak najlepsze miejsca, ale tutaj widać tę rywalizację w duchu idei fair play – ocenia Pietrakiewicz.

Do tego na meczach Looney Squad jest zawsze więcej kibiców. – Przyjeżdżamy wspierać ich od pierwszej do ostatniej minuty. Czy wygrywają, czy przegrywają zawsze jesteśmy z nimi. Z całego serca staramy się robić to, co wychodzi nam najlepiej, czyli kibicować. Będziemy ich wspierać zawsze – mówią prowadzący doping Michałowie Socik i Biadoń oraz Przemysław Sienkiewicz.

Wsparcie z trybun zawsze pomaga. Jak przyznają sami koszykarze, takiego dopingu jak w przegranym finale, jeszcze nie mieli. – Dziękujemy kibicom. Nie raz nam dopisywali, ale teraz był prawdziwy ogień na trybunach – nie ukrywał po finale Adam Biadoń.

Robert Zwoliński